
Tekst, który powinien przeczytać każdy przed świętami, Sylwestrem i feriami
Pakowanie walizki przed świętami wygląda zwykle tak samo. Swetry, prezenty, ładowarki, paszport. W głowie tylko jedno: odpocząć.
I wtedy pojawia się to pytanie, które co roku dzieli podróżnych na dwa obozy:
„Czy ubezpieczenie turystyczne naprawdę jest mi potrzebne?”
Dla wielu osób odpowiedź brzmi: nie. Bo przecież to tylko kilka dni. Bo przecież „nic mi się jeszcze nigdy nie stało”. Bo przecież mamy kartę EKUZ albo lecimy do hotelu all inclusive.
Problem polega na tym, że zimowe wyjazdy są jednymi z najbardziej nieprzewidywalnych w roku — i to niezależnie od tego, czy lecisz po słońce, czy na śnieg.
Zima to sezon wyjazdów… i sezon urazów
Od grudnia do marca Polacy najczęściej wybierają dwa kierunki:
ciepłe kraje, żeby uciec przed zimą, oraz europejskie kurorty narciarskie.
Na papierze wszystko wygląda idealnie. W praktyce to właśnie w tym okresie ubezpieczyciele notują najwięcej zgłoszeń.
W ciepłych krajach — takich jak Egipt, Wyspy Kanaryjskie czy Tajlandia — królują problemy, które brzmią niewinnie, dopóki nie trzeba za nie zapłacić z własnej kieszeni. Zatrucia pokarmowe, odwodnienie, reakcje alergiczne, infekcje spowodowane klimatyzacją. Do tego drobne urazy na śliskich nawierzchniach przy basenie albo podczas zwiedzania.
Jedna wizyta u lekarza za granicą potrafi kosztować więcej niż całe ubezpieczenie na wyjazd.
Z kolei ferie zimowe to zupełnie inna liga ryzyka. Narty i snowboard to sport — nawet jeśli jeździsz rekreacyjnie. Skręcenia kolan, złamania nadgarstków, urazy barków, kolizje na stoku. A do tego element, o którym wiele osób dowiaduje się dopiero po fakcie: akcja ratunkowa w górach nie jest darmowa.
W Austrii, Włoszech czy Francji koszt samego transportu ze stoku do szpitala potrafi sięgnąć kilku, a nawet kilkunastu tysięcy złotych.
„Mam EKUZ, więc jestem zabezpieczony” — nie do końca
To jeden z najczęstszych mitów.
Karta EKUZ działa wyłącznie w publicznych placówkach i nie obejmuje wszystkiego.
Nie zapłaci za ratownictwo górskie.
Nie pokryje transportu medycznego do Polski.
Nie pomoże poza Unią Europejską.
A co najważniejsze — nie daje żadnego wsparcia organizacyjnego, gdy coś pójdzie nie tak. Bez assistance zostajesz sam z obcym systemem, obcym językiem i rachunkiem, który potrafi skutecznie zepsuć wspomnienia z wyjazdu.
Ubezpieczenie turystyczne to nie wydatek. To plan awaryjny.
Największy paradoks polega na tym, że osoby, które najgłośniej mówią „to mi się nie przyda”, są zwykle najbardziej zaskoczone, gdy jednak się przydaje.
Ubezpieczenie turystyczne nie jest po to, żeby przyciągać pecha.
Jest po to, żeby nie płacić za niego z własnej kieszeni.
Koszt polisy na kilka dni często jest niższy niż:
– obiad w restauracji
– skipass na jeden dzień
– sylwestrowy drink w hotelu
A w zamian daje spokój, którego nie da się wycenić.
Dlaczego warto porównać ubezpieczenia, zamiast kupować pierwsze lepsze?
Nie każde ubezpieczenie działa tak samo. Jedno obejmie sporty zimowe, inne nie. Jedno ma wysoką sumę leczenia, inne tylko symboliczne kwoty. Różnice kryją się w szczegółach — a te zaczynają mieć znaczenie dopiero wtedy, gdy wydarzy się coś nieplanowanego.
Dlatego porównanie ofert przed świętami, Sylwestrem czy feriami to nie formalność, ale świadoma decyzja.
Zwłaszcza gdy można to zrobić w kilka chwil.
Czy naprawdę potrzebujesz ubezpieczenia turystycznego?
Jeśli wyjeżdżasz zimą za granicę — odpowiedź brzmi: tak.
Nie dlatego, że „wszyscy tak robią”, ale dlatego, że zimowe wyjazdy niosą ze sobą realne ryzyko.
Ubezpieczenie turystyczne nie psuje planów.
Chroni je wtedy, gdy coś idzie nie po Twojej myśli.


.jpg)